niedziela, 10 kwietnia 2011

6-7 kwietnia - Górny Śląsk - COLOP

"Każda podróż jest nową obietnicą".

Środa (6 kwietnia) zapowiadała się interesująco od samego początku. 
Tego dnia miałem drugi etap konkursu, gdzie główną nagrodą jest płatny staż w profesjonalnej firmie projektującej oprogramowanie - Tieto, potem labolatoria z projektowania algorytmów i sztucznej inteligencji,  a po południu wyjeżdżałem do Bytomia.

Obudziłem się oczywiście niewyspany, wieczorem poprzedniego dnia planowałem poranny trening, niestety nie podołałem. Po szybkim śniadaniu pojechałem na Uniwersytet Ekonomiczny, gdzie odbywał się konkurs. Było sporo osób. Można było pisać test z inżynierii oprogramowania (ja), audytu, finansów i rachunkowości oraz public relations. Sala była dość duża, konferencyjna, podzielona na dwie części. Dziewczyna, którą zagadałem (studentka IV roku z UEk) powiedziała mi, że strasznie jej nie lubi, bo nie można ściągać z powodu kamer. Życie.


Z półgodzinnym poślizgiem zaczęliśmy konkurs. Pytania układane przez firmę sponsorującą nagrody, do prostych nie należały. Bardziej niż AiR ("Akrobatyka i Robotyka") odpowiedni byłby profil informatyczny i to na wydziale IZ. Pytania były głównie z programowania systemów embedded, designu programistycznego, sprzętu. 50 zagadnień z różną ilością poprawnych odpowiedzi, 60 minut czasu. 
Poszło mi średnio, tym bardziej, że nie jest to moim konikiem, ani w jakikolwiek sposób się do niego nie przygotowywałem. Coś wiedziałem, ale nie było to mistrzostwo w moim wykonaniu.

Wyszedłem 15 min przed czasem i udałem się na tramwaj. Musiałem dotrzeć do domu po laptopa i od razu iść na zajęcia. Projektowanie algorytmów i metod sztucznej inteligencji. W praktyce - programowanie w C++ lub czymkolwiek co umożliwia OOP (Object-oriented programming). Prowadzący dał nam 3 tygodnie na przygotowanie własnej implementacji kopca oraz drzewa binarnego (czerwono-czarnego, lub AVL). Niestety, ale jako zabiegany człowiek, do zagadnienia usiadłem poprzedniego wieczora, z nadzieją doznania olśnienia. Prawie mi się udało. Ale jak wiadomo - "prawie robi wielką różnicę". Programy nie były do końca dopracowane.


Idąc na kurs, myślałem co powiedzieć, żeby móc oddać pracę w innym terminie. Myślałem, też do kogo zagadać, żeby zrobił to za mnie, bo szczerze nie chciało mi się w tym babrać. Wiem jak dużo czasu zabiera zrobienie tego dobrze. Wiem też jak ten czas mogę lepiej wykorzystać.

Na szczęście, około 60% mojej grupy zajęciowej miało ten sam problem - nie dokończyli swoich programów. Pozostałe 40% to ludzie, których mi trochę szkoda. Podałem jednemu rękę przed zajęciami, dawno takiego flaka nie trzymałem. Humor mi się poprawił, jak ten mały, śmieszny MacGyver opowiadał o swoich imprezach:

- No, wiesz, co. No byłem z kumplami w Alibi wczoraj, noo. (Alibi - klub studencki we Wrocławiu)
- No i?
- No i czaisz. 2 piwa wypiłem. Już nieźle się wstawiłem. Czaisz? No i wtedy poszliśmy na kebaba.
- No i?
- No i kumpel mi kupił tego kebaba, bo mi się język trochę już plątał. No i zjadłem połowę i film mi się urwał. Czaisz, kumple mnie odnosili do akademika. Noo
- ....

Nie wiem co robić. Z jednej strony mu współczuję, że urodził się cipką, z drugiej zazdroszczę, że kebab i 2 piwka doprowadzają go do takiego stanu. Na dłuższą metę mu jednak współczuję :)

Prowadzący (wygląda jakby kilka lat temu była zagorzałym fanem ciężkiego rocka), powiedział, że mamy tydzień na dokończenie swoich implementacji. To wcale nie jest, żadne ułatwienie, biorąc pod uwagę, że nie chce mi się tego robić. No ale mam jeszcze kilka dni - to coś wymyślę.

Wróciłem do domu, szybko zrobiłem trening. Zjadłem coś, umyłem się i zacząłem przygotowywać do wyjazdu do Bytomia. Pociąg z Wrocławia do Katowic odjeżdżał o 17:22. Miałem chwilę czasu, więc postanowiłem się jakoś ubrać. Problem - jadę na spotkanie w interesach, a wszystkie moje spodnie są w różnych miejscach porwane. Na udach, nogawkach, kroku. Nawet krótkie spodenki były porwane. Miałem ładny dres Pumy, ale on nie pasował do charakteru wizyty. Raz się żyje. Wziąłem te średnio porwane, dopasowałem do nich bluzę z kapturem i czarne buty treningowe. Pod spód założyłem fioletową koszulę. Taka kombinacja pozwalała mi w pół minuty zmienić image ze street na casual. To był dobry pomysł. 
Idę na pociąg.


Ładna maszyna. Nie wyglądała na drugą klasę, nie wyglądała też na pierwszą. Klasa półtora. Podróż minęła przyjemnie. Wziąłem sobie nawet dwie książki - "Podstawy automatyki" oraz poradnik o relacjach międzyludzkich. Zacząłem czytać pierwszą i zasnąłem. Obudziłem się pod Katowicami około 20:20.

Dworzec w Katowicach zawsze budził we mnie mieszane uczucia. Z zewnątrz jest strasznie zaniedbany. Dopiero pierwszy raz w życiu schodząc niżej odkryłem, że jest całkiem ładnie odnowiony. Czyściutko, ładnie i schludnie. Piekielnie zimno. 

Miałem prawie 2 godziny wolnego czasu, więc postanowiłem się wybrać na wycieczkę po Katowicach - stolicy Górnego Śląska. Miasto ma około 2x mniej mieszkańców niż Wrocław co było odczuwalne. Spacerując nocami po uliczkach rynku, mijało mnie bardzo mało normalnych ludzi. Dużo częściej mijali mnie dresiarze i kibice. Dobrze, że wziąłem dużą bluzę z kapturem i czapkę z wojskowym krojem. Nikogo nie zaczepiałem ;)

Totalną porażką jest brak fast-foodów w centrum tak wielkiego miasta. Wszystko było pozamykane. Byłem głodny, chciałem MacDonalda albo KFC. Nie stać mnie było na jakąś restaurację. Dopiero po kilkudziesięciu minutach poszukiwań znalazłem Maca w jakiejś bramie.
Po WieśMacu chciałem też porobić kilka zdjęć. Ale widząc, wszędzie twarze w kapturach wpatrujące się we mnie jak w jakiegoś turystę, dałem sobie spokój. Bezpieczeństwo.


Miałem około 20 min na następny pociąg. Bez problemu znalazłem drogę powrotną na dworzec i wsiadłem do pociągu jadącego w kierunku Bytomia.


W Bytomiu miałem spędzić noc u dalszej ciotki. Z dworca miało mnie odebrać dwóch braci ciotecznych, których pamiętam jeszcze z dzieciństwa. Wysiadając, na peronach nie było żywej duszy. Dobrze, że zorientowałem się na mapie miasta wcześniej w domu i wiedziałem mniej więcej w którym kierunku iść.

Nie szedłem jednak długo, po kilku chwilach drogę zagrodziło mi dwóch gości. Jakże się ucieszyłem widząc znajome twarze. Jakby nie były znajome prawdopodobnie szukałbym wzrokiem sposobu do szybkiej ewakuacji.

Starszy, maturzysta, szkoła wojskowa, wytatuowany, irokez na głowie, dobrze zbudowany. Młodszy, 3 gimnazjum, łysy, umięśniony, z wielkim łańcuchem dyndającym na szyi.

Pogadaliśmy chwilę, po czym samochodem podrzucili mnie do miejsca gdzie miałem spać (ul. Wrocławska). Spotkanie miałem jutro o godzinie 10, Paweł powiedział, że podrzuci mnie rano, bo i tak jedzie do szkoły w tym samym kierunku. Super.

Na miejscu, w mieszkaniu przywitałem się z ciocią Gosią - nauczycielką języka angielskiego w szkole podstawowej. Porozmawialiśmy trochę, dostałem świetną kolację i wielkie łóżko z ogromnym TV nad głową. Mhm... :)

Następnego dnia musiałem wstać o 7 rano. Wszyscy zbierali się do pracy/szkoły/przedszkola. Mała Julka (córeczka Gosi, ok 3.5 lat) początkowo była nieufna wobec mnie. Szybko jednak znaleźliśmy wspólny język (język dinozaurów) i chyba się polubiliśmy. Znowu dostałem ogromną porcję jedzenia na śniadanie + kilka kanapek na drogę. Lubię to.
Chwilę później przyjechał Paweł i zabraliśmy się do centrum. Wysadził mnie na ulicy Jana Smolenia, gdzie mieściła się firma, oraz pokazał mi w którą stronę mam iść, żeby dotrzeć do stacji tramwajowej (plac Sikorskiego). Odjeżdzały z niej tramwaje m.in do Katowic. W okręgu Górnośląskim można przemieszczać się między miastami za pomocą tramwajów. Bilet ulgowy na 1 gminę kosztuje 1,3 zł, na 2 - 1,8 zł , a na 3 gminy 2 zł.  Pomijając stan tych tramwajów, pomysł jest genialny. 


Paweł pojechał do szkoły, była godzina 8:30, a spotkanie miałem zaplanowane na 10. Postanowiłem przejść się po okolicy, znaleźć jakąś ławkę, rzucić okiem na zaznaczone fragmenty książki Dale Carnage, aby przygotować się do rozmowy.

Bytom wywołał we mnie raczej pejoratywne skojarzenia. Kojarzy mi się z miastem biednym, zaniedbanym, szarym i smutnym. Na pewno trochę spowodowane było to pogodą - słońce chowało się za chmurami. Momentami padał deszcz. Ale największą rolę odegrał czynnik ludzki. Ludzie są strasznie agresywnie nastawieni. Panuje tu typowy nastrój z polskich hip-hopowych pieśni ludowych - pod szarą ścianą bloku, po zapadnięciu zmroku, razem z kolegami dostaliśmy ataku ślinotoku.. Efekt potęgował fakt, że bardzo ważna w tym rejonie jest piłka nożna. Każde miasto ma swoją drużynę. GKS Katowice, Polonia Bytom, Górnik Zabrze, Ruch Chorzów. Nie znając panujących stosunków między kibicami danych drużyn ryzykowałem.

Znalazłem jakąś ławeczkę, ale gdy tylko się do niej zbliżyłem w moim kierunku wyskoczyło dwóch kolesi z kapturami. Jeden zaczął machać rękami, drugi się na mnie patrzył. Ustąpiłem. Odchodząc próbowałem ich jeszcze zniszczyć wzrokiem, ale chyba mi się nie udało bo popatrzyli się na siebie i zaczęli iść za mną. Podejrzewam, że jednak się przestraszyli, bo po kilku minutach zawrócili :)

Zdecydowałem, że cały czas będę w ruchu. Muszę być czujny. Podczas tych przemyśleń moim niebieskim oczom ukazała się galeria handlowa Agora. O ile we Wrocławiu, w każdym większym centrum handlowym panuje zawsze duży ruch, tam ludzi można było zliczyć na palcach. Pokręciłem się chwilę, znalazłem łazienkę i wyszedłem, bo nie było sensu tam być.

Zostało mi 15 min do spotkania. Postanowiłem wpasować się w otoczenie niczym kameleon. Stanąłem więc w bramie i udawałem cwaniaka. Nie była to jednak moja rola i nie czułem się spełniony.

Wchodzę. I'm in! Kwintesencja podróży miała się spełnić w następnych chwilach.

Pani sekretarka chyba oczekiwała, kogoś innego pokroju. Może nie spodobałem jej się? Zaczęła mi zadawać dziwne pytania i chyba lekko ironizować. Ściągnąłem więc bluzę, zdjąłem czapkę. Wtedy ją miałem. Powiedziała, że prezes już idzie i żebym poczekał na niego w sali konferencyjnej. Siedziałem tam około 10 minut i z nudów zaczynałem już sam oglądać maszyny, które tam stały.

W końcu przyszedł właściciel. Przez telefon mówił, że także jest osobą młodą, pełną wigoru i pomysłów. Cieszę się, że ludzie tak o sobie myślą i mówią. Z wyglądu taki młody nie był.

Na początku opowiedział mi trochę o firmie, pokazał jak działają, zapoznał z kilkoma paniami (od marketingu, sekretarki, jakaś obsługa). Pokazał mi różne produkty, wyjaśnił z czym jest problem, czego ode mnie oczekuje. 

Potem ja miałem opowiedzieć skąd czerpię swoje pomysły, skąd mam siły, aby je realizować, jakie wnioski wyciągam z błędów, których sporo popełniłem. Opowiedziałem o także o swoich konkursach, kolejnych ideach, o których myślałem, ale brakowało mi funduszy.

Potem wybraliśmy się do firmowego sklepu, gdzie Pan Robert pokazał mi cały proces produkcyjny, kilka maszyn, omówił technikę działania każdej, poprosił panie z obsługi, aby zademonstrowały mi proces tworzenia pieczątki. 

Po powrocie obejrzeliśmy kilka katalogów, m.in. różne rodzaje tuszów (do drewna, na karton, UV, itp), omówiliśmy kilka rodzajów stempli (w tym fenomenalny suchy stempel - bardzo mi się spodobała idea. Myślę że można z niego coś ciekawego zrobić)



Pod koniec Pan prezes zamówił pizzę (kurczak + kukurydza) oraz zaoferował mi zrobienie pieczątki. W sumie dostałem świetny długopis z pieczątką "Lubię to.", oraz grafitowy model Stamp Mouse 20, który wykonaliśmy razem od podstaw.

Podsumowując:
Oczekiwania względem mnie:
- nowe pomysły na niekonwencjonalne wykorzystanie pieczątek
- równoległa promocja kampanii na Facebooku oraz zajmowanie się innymi pomysłami
- angażowanie swojego wolnego czasu
- progres w sprzedaży
- regularne spotkania (np co 3 miesiące), wspólne udziały w targach

Czego ja mogę oczekiwać?
- od każdej sprzedanej pieczątki moja marża -> im więcej sprzedam tym więcej zarobię
- pomoc od firmy
- finansowe wsparcie po przedstawieniu i uznaniu mojej koncepcji projektu

Spotkanie skończyło się po 3 godzinach. Oczywiście zapomniałem wziąć katalogi, które zostały mi dane (muszę napisać maila po wersję PDF). Prezes odwiózł mnie swoją piękną Audi A6 na plac Sikorskiego, skąd też zasugerował, abym zamiast do Katowic, pojechał do Zgorzelca. Why not? Przecież pociągi i tak muszą przejechać przez tą miejscowość.

Po dotarciu kupiłem sobie bilet za 2 złote na 3 gminy. Wydaje mi się, że mogłem kupić tańszy, ale wolałem nie ryzykować. Po chwili podjechał tramwaj nr 5, który kursował bezpośrednio tam gdzie chciałem. Wchodząc dodatkowo się upewniłem (koleś coś odburnkął - uznałem to za dobry znak).

Stan tramwaju był tragiczny, przypominał mi prawie komunikację miejską na Ukrainie, gdzie bus jeździł z dziurą w podłodze. Oprócz pojazdu tragicznie prezentowali się też ludzie, którzy nim jechali. Wszyscy stwarzali pozory alkoholików, przegranych, agresywnych ludzi o bardzo wąskich perspektywach. Metr ode mnie stało rumuńskie dziecko z matką, któremu się przyglądałem trzymając profilaktycznie wszystkie swoje rzeczy. Brudne, obdarte, zaniedbane. Dawno się z czymś takim nie spotkałem. Smutne.

Po dojechaniu do Zabrza, zapytałem się faceta, który siedział za mną, gdzie najlepiej wysiąść, żeby dostać się na dworzec PKP. Nie udało mi się nawiązać jakiejkolwiek rozmowy, ponieważ otrzymywałem szczątkowe i zdawkowe odpowiedzi - "Powiem ci kiedy." Powiedział. Wyszedłem we wskazanym miejscu. Przeszedłem się główną ulicą Zabrza. Szału nie doznałem.

Bez problemów też odnalazłem dworzec. Na tablicy odjazdów było napisane, że najbliższy, w kierunku Wrocławia mam za 14 min. Poczekam więc na peronie.

Kiedy tam doszedłem właśnie odjeżdżał  jakiś pociąg. Krzyknąłem do jakiejś kobiety przy drzwiach czy jedzie przez Wrocław. Ona mi powiedziała, że tak i jeśli chcę też jechać muszę się pospieszyć ;)

Chciałem tu wstawić filmik, który widziałem kiedyś na Joe Monster przedstawiający hindusów lub murzynów wskakujących do jadącego pociągu. Nie znalazłem, ale może go widzieliście. Przeżyłem to samo.

Biegnąc równolegle do torów kobieta wystawiła rękę, żebym ją złapał. Najpierw rzuciłem jej swój plecak, później rozpędzony skoczyłem do drzwi łapiąc się jedną ręką barierki, a drugą jej dłoni. Damn, lubię to :))

Po znalezieniu przedziału w którym się rozgościłem, porozmawiałem trochę ze starszą kobietą, która tam siedziała. Jechała z Katowic do Szczecina i opowiedziała mi, że na śląsku niebezpiecznie jest jeździć samemu w przedziale. Często organizowane są napady. Mówiła jak tydzień temu, obok jej przedziału, w jednej miejscowości, do siedzącej w przedziale samej osoby dosiadło się dwóch mężczyzn. Pobili ją i okradli. Na następnej stacji czekała już policja. Niestety minęli się. Oni weszli innym wejściem, a tamtych dwóch wyszło drugim.

Potem do samego Wrocławia spałem.

------------------------ ZAPAMIĘTAJ NORBERCIK ------------------------
- Rejestracje samochodowe (SK - Katowice, SY - Bytom, SZ - Zabrze)
- Drużyny piłkarskie - przed kolejnymi podróżami orientować się stosunkach lokalnych klubów piłkarskich z innymi
- Z chęcią wysłałbym wszystkie wrocławskie kaleki z dyskotek do Katowic. Myślę, że czegoś by się nauczyli. Kiedy tam byłem, nie widziałem, ani jednego kolesia z dłuższymi włosami, ani jednego kolesia w rurkach lub kogokolwiek ubranego jak pedał. To ogromny plus.

niedziela, 3 kwietnia 2011

2 kwietnia 2011 (sobota) - Autostop do Drezna

W czwartek wieczorem w mieszkaniu kolegi urządziliśmy mini-spotkanie. Kilka znajomych twarzy + stary (dosłownie) znajomy z Krakowa.

Później tej nocy, leżąc w łóżku, coś mnie ruszyło i doszedłem do wniosku że moje aktualne życie nie jest tak ciekawe jak chciałbym, żeby było.
Zainspirowany przez Lecha opowiadającego o swoich przygodach - o Teneryfie, o Hiszpanii, o innych podróżach, gdzie bilety kupuje z kilku miesięcznym wyprzedzeniem za grosze i tak też się bawi. O tym jak nie mając gdzie spać, decyduje się na znalezienie kartonu, rozłożenie się pod katedrą Notre Dame w Paryżu  i obserwowanie wież w nadziei na  cud.  Czy imprezy na Ibizie. Niezliczone ilości poznanych osób. Chcę też coś takiego przeżyć. Niekoniecznie na taką skalę (w sumie czemu nie?) ale żądam czegoś ciekawego i niekonwencjonalnego. Szczerze czegoś z czego będę zadowolony i co wywoła błysk uznania w oczach innych. 

Dlatego wymyśliłem, że pojadę autostopem do Krakowa w najbliższych kilku tygodniach. 

Niestety patrząc na to racjonalnie (co ostatnio niestety praktykuję) w głębi siebie wiedziałem, że te kilka tygodni zamienią się w nigdy... Odwlekanie problemu nie jest rozwiązaniem.

Postanowiłem ostatecznie pojechać pojutrze.

Jeśli nikt nie zgłosi się na ochotnika zrobię to sam.
Nie wolno ograniczać siebie do zdania innych osób. 

Dlaczego?
  • Ludzie robią to co uważają za bezpieczne. Boją się nowości, bo nie wiedzą do czego one prowadzą. Jak w takim razie odkrywać nowe rzeczy, nowe doznania i doświadczenia (jestem tu  hipokrytą, bo jest wiele rzeczy przed którymi sam się trzęsę)
  • Jeśli twoim marzeniem jest kupno nowego motoru, albo zrobienie sobie kolczyka w dziwnym miejscu zrezygnujesz z niego tylko dlatego, że twoi znajomi uważają to za śmieszne i niepoważne? Dlaczego wszyscy musimy być poważni? Od momentu kiedy idziemy do szkoły uczą nas powagi. Chore. Dlaczego masz się przejmować ich zdaniem? Na 99% sami mieliby na to ochotę ale po prostu się BOJĄ. Boją się głównie reakcji innych na zmianę (patrz punkt wyżej). Jeśli nikt nie popiera tego, co sprawia mi radość, mam się ich słuchać ich narzekań i tępo przytakiwać, bo "wiedzą lepiej"? Chuj mnie to obchodzi, ty decydujesz o swoim życiu, ja o swoim.
  • Ludzie są nudni. Niestety, ale każda nowo poznania mi osoba, która dużo mówi o sobie, sprawia świetne pierwsze wrażenie, mówi o tym czego to ona nie przeżyła jest po prostu fałszywa. Nigdy się nie chwal tym co zrobiłeś, nowej osobie z którą rozmawiasz, jeśli będzie dostatecznie inteligentna, sama o tym wywnioskuje i zada pytania, które umożliwią ci opowiedzenie swojej historii. W innym przypadku brzmi to jak poszukiwanie uznania. Desperacko. Nie słowa, a czyny świadczą o człowieku. albo "Mowa jest srebrem, a milczenie złotem". Coś w tym jest.
  • Polska mentalność. Jeśli sam nie możesz czegoś zrobić (bo najzwyczajniej w świecie nie chce ci się RUSZYĆ DUPY i wziąć się do roboty) to dlaczego ktoś inny może to mieć? Hmm. Skoro nie mogę być taki jak on to może po prostu go nie zgnoję i sprowadzę do swojego poziomu? Tak jest prościej. I jeszcze sobie ponarzekam, bo jest mi tak ciężko. W tej kwestii zachód bije nas na głowę, wystarczy spojrzeć na obcokrajowców chodzących po ulicach miasta. Zastanawialiście się, kiedyś czemu oni sprawiają wrażenie szczęśliwszych od naszych rodaków, poruszających się szybko z punktu A do punktu B, zgarbionych z opuszczonymi głowami i smutnymi minami, myślących co zrobią, jak już w końcu uwolnią się od tych wszystkich debili dookoła siebie?
Prawda jest taka że wszyscy potrzebujemy więcej dystansu do siebie samego. Otwartości na inne pomysły i poglądy (z wyłączeniem gejów, wszystkich chłopców chodzących w rurkach i ubierających się lepiej od kobiet - na nich się nigdy nie otworzę, to trzeba tępić).

Wracając do sedna. Zaproponowałem swój pomysł znajomemu. Spodobało mu się, ale wolałby Drezno. Ja nie miałem nic przeciwko, nawet bardziej mi się to spodobało. Spotkaliśmy się wcześniej, on znalazł przez internet człowieka który nas przenocuje na miejscu, ja zrobiłem kanapki i wydrukowałem mapki. Potem się napiliśmy i poszliśmy spać, żeby jutro o 5:30 rano wyruszyć w drogę.

Dojechaliśmy na obrzeża miasta (Bielany Wrocławskie), gdzie po partyzancku przedarliśmy się przez pola docierając do stacji benzynowej i wjazdu na autostradę A4. Plan był bardzo prosty: Legnica -> Zgorzelec -> Drezno. Zabawne było to, że gdy tam doszliśmy (stacja benzynowa), mój znajomy zauważył swojego kolegę z gimnazjum, który razem z dziewczyną jechali do Berlina. Mieli cycki- mieli łatwiej:) Szybko ich wzięli. Dla nas było troszkę trudniej, ale 10 min później już jechaliśmy w czerwonym Citroenie.

Kierowcą był starszy mężczyzna, wcześniej wojskowy, teraz zawodowy tirowiec. Jechał w odwiedziny do swoich wiekowych rodziców. Bardzo rozgadany, opowiadał nam o swojej córce, pracy,  o wszystkim. Był miły i podwiózł nas dalej niż sam jechał (za Legnicę) zostawiając nas na dużym parkingu połączonym z dwoma stacjami benzynowymi, abyśmy dalej szukali okazji. Super.

Niestety nie było tak różowo. 8 rano. Na stacji panowały pustki, nie wiedzieliśmy dlaczego tak się dzieje, ale bardzo mało osób kierowało się w kierunku Zgorzelca. Przez ponad 1h chodziliśmy od samochodu do samochodu, od tira do tira pytając się czy nas zabiorą. To dobry sposób, od razu pokazujemy, że nie jesteśmy żadnymi psycholami i może nas wziąć ze sobą. Ale nikt tam nie jechał!  Oprócz jednej osoby która startowała za 5h bezpośrednio do Drezna. Wszyscy na Wrocław.

Ostatecznie stanęliśmy na wylotówce ze stacji machając każdemu rękami i zwracając na siebie uwagę. Po kilkunastu minutach zatrzymał się kolejny facet, który zaoferował, że może podrzucić nas kilka kilometrów, bo skręca na Olszyn. Zgodziliśmy się bo aktualne miejsce było "kiepskie".

Po dojechaniu i przebiegnięciu przez autostradę (fajne, nigdy tego nie robiłem ;)) dotarliśmy na Orlen. Zabawę powtórzyliśmy od pytania się ludzi na parkingu, przy dystrybutorach w tirach czy może nie jadą w kierunku Gorlitz. Podobnie jak poprzednio - Wrocław. Postaliśmy około 30 min przy wlocie, ale to było kompletnym niewypałem bo samochody tamtędy pędzące nie mogły wyhamować, a co dopiero odczytać nasz przekaz.

Zdecydowaliśmy się podejść na piechotę około 1km w kierunku zjazdu na autostradzie do Zgorzelca - uznaliśmy, że w ten sposób odfiltrujemy wszystkie samochody które tam nie jadą i zaoszczędzimy trochę czasu.

Niestety to też nie był trafiony pomysł z dwóch powodów. Bardzo niewiele osób tam jechało, nie było możliwości, żeby zwolnić do prędkości która pozwoliłaby na zabranie nas.

Wracamy na Orlen.



Oczywiście od razu zrobiliśmy rundkę po samochodach z tym samym rezultatem. Zrezygnowani usiedliśmy na ławeczce, zjedliśmy kanapki i ciasteczka. Podszedłem jednak porozmawiać z tirowcami co oni na ten temat sądzą. Pierwszy nie miał zdania. Drugi, (z akcentu rodowity ślązak) okazał się bardzo fajnym gościem i wytłumaczył mi dlaczego tak mało ludzi kieruje się do Zgorzelca. Problemem mogą być większe kontrole na tamtym przejściu granicznym, poza tym ta droga prowadzi prosto do Wrocławia, więc jeśli ktoś jedzie w naszym kierunku musi ustawić się w innym miejscu. Po chwili także dodał, że może nas podrzucić za pół godziny na lepszy parking. Gdzie dużo tirowców parkuje, aby uzupełnić siły przed dalszą podróżą. Oni na pewno nas wezmą. Super!


Zostawił nas na poboczu, gdzie od stacji oddzielało nas spore pole kartofli. Na szczęście motywacją był o wyrastające z ziemi logo McDonald's. Idziemy.

Czar prysnął, gdy po dotarciu pod Maca zastaliśmy ekipę budowlaną, która dopiero go budowała. Szkoda. Przynajmniej było naprawdę dużo tirów. Niestety jak się szybko okazało wszyscy mają dłuższe postoje - kilkanaście godzin. Nie będziemy tyle czekać. Podeszliśmy do normalnej drogi prowadzącej od stacji benzynowej. Tu było naprawdę fajnie stać. Duże pobocze, ja pokazywałem Dresden na tablicy drogowej, mój znajomy machał do kierowców. 
Dużo pozytywnych reakcji. Ale...
Po kilkunastu minutach podbiegł do nas pracownik Statoila wykrzykując, że tutaj nikt już nie jeździ do Niemiec skoro kawałek obok jest wjazd na autostradę i w tym samym kierunku można dojechać kilka razy szybciej do celu. Powiedział nam żebyśmy tam poszli i próbowali. Nie było w sumie daleko. Idziemy.


Po dotarciu stanęliśmy sobie na środku wysepki oddzielającej pasy przy wjeździe na autostradę (już autostrada). Po niedługim czasie stał już przy nas wóz policyjny na sygnale :) Na szczęście od początku byliśmy kulturalni i udawaliśmy, że nic takiego się nie stało. Skończyło się na tym, że zaczęli nam opowiadać o tym jak ludzie kiedyś jeździli do Dresden, jak tej autostrady nie było. Po cichu nawet liczyłem, że nas trochę podwiozą. Niestety. Odjechali na odchodne rzucając "Chłopaki, zostaliście oficjalnie ostrzeżeni i poinformowani o tym że nie wolno tak robić. My teraz sobie pojedziemy, a od was zależy co zrobicie". Super :) Przez kilka sekund stwarzaliśmy pozory, że się pakujemy. Chwilę później staliśmy znowu i machaliśmy do kierowców. 

Przyjemne uczucie jak kierowca jednak się namyśli, że może cie podrzucić wracając na wstecznym tam gdzie staliśmy. Powiedział, że jedzie kawałek do przodu i może nas podrzucić na stację benzynową (tam gdzie już byliśmy na samym początki) mówiąc, że o tej porze pewnie bez problemu złapiemy tam coś osobowego w naszym kierunku. Jedziemy. Dowiedzieliśmy się od niego, aby próbować poprosić kierowców przez CB. Dowiedzieliśmy się też, że w Niemczech ruch tirów jest zakazany w weekendy do godziny 22:00. Była sobota. To rozwiało wszystkie nasze wątpliwości, dlaczego mamy taki problem z dostaniem się.

Po dotarciu do miejsca wyjścia (ten sam parking na którym wylądowaliśmy na początku) od razu podeszliśmy do kierowców tirów i poprosiliśmy ich żeby nadali przez radio - prośba o zabranie dwóch osób do Niemiec. Wiadomość była wysłana w eter 3 razy. Bez żadnej odpowiedzi. Powiedzieli nam tylko, że o tej porze w tej dzień możemy czekać "do usranej śmierci". Ale nie poddaliśmy się od razu. Wróciliśmy na miejsce, gdzie poprzednio złapaliśmy okazję. Po kilkudziesięciu minutach stania, zdecydowaliśmy się zmienić kierunek na Wrocław. Oczywiście jak to jest w życiu zaraz po zmianie, kilka samochodów pojechało bezpośrednio na Zgorzelec. Poszedłem popytać się ludzi na parkingu, kto jedzie do stolicy dolnego śląska. W pewnym momencie zobaczyłem jak woła mnie kolega. Okazało się, że tirowiec który wyjeżdżał w momencie gdy obok niego przechodziłem, zatrzymał się i zgodził się nas podwieźć bezpośrednio do Wrocławia. Super! 

Będziemy jechać 130 km tirem. 4 osoby + pies. Kierowca dostarcza części elektroniczne do różnych krajów Europy. Opowiadał trochę o swojej pracy, mówił że dobrym pomysłem jest dowiedzenie się kiedy ktoś z hurtowni wysyła tira w miejsce docelowe (np Hiszpania lub Francja - zazwyczaj początek tygodnia) i spróbowanie, zabrania się z nim. Kierowcy ciężarówek muszą robić obowiązkowe przerwy (często dość długie), wtedy odpowiednio wcześniej, przez radio CB szła by wiadomość i zmieniałoby się tira. To jest pomysł na długi weekend.

We Wrocławiu byliśmy ok 16:00. Zadowoleni. Dzień był dobrze spędzony, zamiast przed komputerem siedzieliśmy przed Orlenem. Aby nie wracać bezpośrednio do domu, brudni i zmęczeni pojechaliśmy na Halę Stulecia na jakieś targi rozrywki kulturalnej. Mnie to zbytnio nie zainteresowało i poszedłem na piwo. Po chwili doszedł mój znajomy, zjadł coś, pogadaliśmy chwilę i wróciliśmy do domu.

Było warto. Drezna nie odpuścimy sobie. Za dwa tygodnie drugie podejście. Wyposażeni w nową wiedzę wiemy, że tym razem będzie lepiej.

Do poprawy:
  • Na następne podróże nie brać ze sobą tyle par skarpetek i majtek. Nonsens.
  • Indywidualne podejście daje 100x lepsze efekty. Wnioski te wyciągnąłem stojąc z papierem na którym napisane było dokąd jedziemy i pokazywaniu go kierowcom. Samo stanie jak kołek z miną było beznadziejne. Tchnij w to trochę życia. Kontakt wzrokowy. Uśmiech. Działa jak skurwysyn. Założę się, że nie tylko na autostradzie ;)
  • Będąc miłym w odpowiednich sytuacjach możesz wygrać. Kłócąc się nigdy tego nie zrobisz.
  • Więcej zdjęć. Najlepiej prosić ludzi, aby nam zrobili fotkę. Pamiątka.